3. Jazda na słoniu. Po pierwsze. Słonie od małego są do tego tresowane, a tresowanie to nie polega na grzecznym ich proszeniu, aby coś zrobiły. Szkolenie słonia to nic innego jak torturowanie go, zadawanie bólu, rażenie prądem, tak aby wykonywał czynności mechanicznie i zgodnie z poleceniami „opiekuna”. Po drugie.
Opublikowano: 19 wrzesień 2016 Każdy w życiu może wybrać swoją własną ścieżkę kariery. Niektórym pisane jest bycie nauczycielem biologii, ktoś inny zostanie inżynierem i będzie odpowiedzialny za budowę mostów, mamy pielęgniarki i położne, adwokatów, astrologów, listonoszy, mechaników od zepsucia się rzeczy przeróżnych, informatyków i behawiorystów, strażaków i urzędników, a nawet fizyków. W Tajlandii ok. 90% słoni jest udomowionych i nie chroni je żadne prawo, więc można zostać właścicielem i treserem słonia. Nieźle! Ekstra! Super! Wspaniale! Ale czy na pewno? Nie ukrywam, że będąc w Tajlandii chcieliśmy zobaczyć słonie. W końcu jest to symbol tego monarszego kraju, a każdy przywozi stamtąd koszulkę ze słoniem. Będąc na Krabi w okolicach plaży Ao Nang z nudów zaczęliśmy stopować po okolicy. Zahaczyliśmy o pobliskie plaże, ale, że przywitały nas przypływy to kręciliśmy się w kółko. Udało nam się złapać parę, która mieszkała w wyjątkowo drogim hotelu, jeździli wypożyczonym autem, a zabierając nas w inną okolicę, jechali grać w tenisa. Przecież mieli urlop. Udało nam się ich podpytać o słonie. Według nich była to nawet niezła atrakcja. W końcu nie codziennie można się udać na grzbiecie słonia na trekking w dżunglę. Podrzucili nas do małego zagajnika, który był ukryty za krzakami tuż przy głównej drodze. Życzyli nam świetnej zabawy i w tym momencie się pożegnaliśmy. Ot, taka krótka znajomość, z której każdy wyszedł zadowolony. Mała dróżka, która prowadziła do chat poustawianych na palach była błotnista, a z lekkim ociąganiem z każdego zakątka pojawiało się coraz więcej komarów. Poszukując słoni zostaliśmy od razu zahaczeni: - Tutaj pojeździsz na słoniu!- Dziękuję. Na razie chcę się tylko Ale tanio! Jazda na słoniu!- Dobrze. Możemy się rozejrzeć?- Oczywiście. I na samym początku zobaczyliśmy iście bajkowy scenariusz. Przepiękny słoń stał w delikatnie spływającej rzece i się taplał w wodzie niczym małe dziecko. Bawił się i prychał trąbą, a jego właściciel stał obok. Wyszorował go za uszami, na podbrzuszu i na grzbiecie, pozwolił mu się napić wody i jeszcze chwilę popluskać. Po tych wszystkich uroczych czynnościach, na które mogłabym patrzeć godzinami, słoń wyszedł ze strumyka i stanął przed treserem. Na komendę wyciągnął stopę, podniósł ją do góry, a człowiek, który chwilę wcześniej tak pieczołowicie tego słonia mył – zakuł go w łańcuch. Chwycił za rozerwane ucho i zaczął prowadzić w stronę domostw. Idziemy dalej. Chcieliśmy zobaczyć, gdzie słonie chodzą z nami – ludźmi na „spacery”. Trasa nie była łatwa. Roiło się tam od komarów (a jak wiadomo moskity w tropikach to nic dobrego), ścieżka była rozmokła i bardzo podchwytliwa. Przyspieszywszy tempa podczas ucieczki z dżungli byliśmy świadkami, jak ktoś inny słonia wynajął. Zwierzę miało praktycznie łyżwy na nogach, bo błoto było śliskie. Poganiano tego dużego stwora witkami/gałęziami i nie było to subtelne klepnięcia i mam świadomość, że słonie mają grubą skórę. Czasami coś do niego krzyczano, ciągnięto go za uszy, ale… Taka jest praca słonia. W Tajlandii niestety tak to wygląda. Słonie w branży turystycznej zarabiają na turystach i są jak kury znoszące złote jaja. Można sobie zrobić zdjęcie ze słoniem (płatne), można się z nim kąpać (płatne), a można też na nim jeździć (również płatne). Przecież każdy chce zażyć takiej aktywności i poczuć odrobiny egzotyki, nieprawdaż? Jak wypracować posłuszeństwo słonia? Młode w wieku ok. 3 lat odbiera się matce, która niekiedy z tęsknoty przestaje jeść, pić i ginie. Małego słonia umieszcza się w niewielkiej klatce, w której w zasadzie nie ma możliwości poruszania się. Przez kilka pierwszych dni nie podaje mu się ani wody ani żywności, ale zaczyna się go bić. Torturowany jest poprzez np. dźganie w najwrażliwsze miejsca na ciele jak uszy. Czasami przy pomocy szamanów, która notabene nie jest najtańsza dla miejscowej ludności – „przełamuje się” duszę słonia i dąży się poprzez różne rytuały do uzyskania pełnego posłuszeństwa ze strony zwierzęcia. W opinii treserów/właścicielów jest to jedyna słuszna metoda. Nie wszystkie małe słoniątka przeżywają „trening”, część z nich ginie podczas tortur. Kilkadziesiąt procent słoni nabawia się chorób psychicznych i choć brzmi to niedorzecznie to nie od dzisiaj wiemy o takich przypadkach również wśród innych gatunków zwierząt. Następnym krokiem jest oswajanie słonia i nagradzanie go za „efektowne” pryskanie wodą z trąby, stanie na tylnych nogach, a karanie za najdrobniejsze przewinienie. Taki słoń może być i zadbany, i pielęgnowany (nieczęsto, ponieważ dyscyplina musi trwać nadal), ale nic w tym dziwnego. Jest oczkiem w głowie właściciela i z reguły głównym źródłem finansowania rodziny, które jest wartkie i szerokie. Poprzez takie działania liczba słoni w ostatnich 100 latach z prawie sztuk spadła do zaledwie ok. Nie od dziś wiadomo również, że zwierzęta nie są niezniszczalne. Gdy słoń zaczyna chorować, a jego stan zdrowia się pogarsza to po prostu jest odprowadzany do dżungli. Problem polega na tym, że taki słoń, który żył tyle lat w niewoli nie jest w stanie przeżyć na wolności. Nikt go nie nauczył, jak powinien bronić się przed niebezpieczeństwami, jak wybierać swoją ścieżkę. Jeśli ten słoń nie otrzyma pomocy to ginie. Jeszcze raz przypomnę – nie ma prawa, które w jakikolwiek sposób chroniłoby słonie przed czynnikiem ludzkim, ale… Powstało miejsce o nazwie Elephant Nature Park na północy Tajlandii w Chiang Mai (więcej informacji tutaj: które prowadzi Sangdeaun Lek Chailert. Urodzona w 1961 roku w bardzo małej wiosce Baan Lao. Jej przygoda ze zwierzętami rozpoczęła się w dzieciństwie, gdy jej dziadek – lokalny szaman – zajmował się leczeniem zwierząt przynoszonych do jego domu z całej okolicy. Została nauczona szacunku do zwierząt i prawidłowego obchodzenia się z nimi, co zaowocowało późniejszymi decyzjami w jej życiu. Widziała również, w jaki sposób słonie są traktowane w Tajlandii i był to powód, dla którego założyła Elephant Nature Park. Ponadto, w 2010 roku Hillary Rodham Clinton zaprosiła Sangdeaun Lek do Waszyngtonu by uhonorować ją tytułem jeden z sześciu Kobiet-Bohaterów Światowej Ochrony Środowiska. W 2005 roku Sangdeaun Lek została utytułowana Bohaterem Azji w magazynie Times, co pozwoliło na zbiórkę większej ilości datków na prowadzenie fundacji i propagowanie informacji na temat realnego problemu. Elephant Nature Park to nie tylko Sangdeaun, ale również Pom, Patty czy opiekunowie słoni. Elephant Nature Park to organizacja non-profit działająca na terenie Tajlandii poświęcona opiece i niesieniu pomocy słoniom azjatyckim na terenie Królestwa Tajów poprzez (przede wszystkim) edukację w szkołach, na zebraniach i w branży turystycznej, tworzenie świadomych programów ratowania słoni, które są przetrzymywane w wyjątkowo okrutnych warunkach, współpracę z lokalną społecznością. Elephant Nature Park wziął na barki ogromne zobowiązanie, bo pozyskiwanie międzynarodowych wolontariusz chcących pracować przy słoniach, próby rozmowy z sąsiadami czy też tworzenie programów informacyjnych do najłatwiejszych zadań nie należy. Aby dostać się do parku należy zapłacić za bilet. Krótka wycieczka od 9:00 do 15:30 oraz dłuższa trwająca od 7:40 do 17:30 będzie kosztować THB (niecałe 300 PLN, dzieci -50%). Są dostępne również inne opcje takie, jak możliwość oglądania słoni w ich naturalnym środowisku, gdzie żyją ze swoimi rodzinami, mycie ich w rzece, drapanie ich po tułowiach i ogólne rozpieszczanie (trwa od 7:40 do 17:30) za kwotę THB (670 PLN, bez dzieci). Bardzo ważna informacja – w parku dla słoni w Chiang Mai absolutnie nie ma możliwości jeżdżenia na słoniach, bo nie taka jest idea tego miejsca. Są również dłuższe opcje pobytu płatne odpowiednio więcej. Kwoty nie są małe i niektórych mogą zadziwić, ale utrzymanie jednego słonia, który też do najmniejszych zwierząt nie należy jednak kosztuje. Jeśli natomiast ma się ochotę zostać wolontariuszem to też nie jest takie łatwe. Przyjechać może każdy z każdego zakątka świata, ale musi mieć odpowiednie umiejętności „miękkie”, pewne cechy behawioralne bądź otwarty umysł na szkolenie w kwestii obchodzenia się ze słoniami. Kwestia tego, czy dany delikwent zostanie przyjęty, jako wolontariusz do pracy zależy oczywiście od Sangdeaun Lek. W fundacji obchodzone są „ponowne” urodziny słoni, ale są to daty, które odpowiadają uwolnieniu słonia z rąk właściciela. Jednym z większych sukcesów były narodziny nowego mieszkańca pod koniec kwietnia tego roku – słoniątka Dok Rak, którego mamą jest Dok Ngern. Nie byłam w Elephant Nature Park. Nie mówię też, że wszystkie słonie na całym świecie są traktowane nieodpowiednio, ale uważam, że zwierzęta należy traktować godnie. Rany na stopach od wżynających się łańcuchów, poprzedzierane uszy to nie są znaki etycznego traktowania zwierząt. Z tego też powodu nasza krótka wycieczka była refleksyjna, a my nie skorzystaliśmy z tak popularnej atrakcji, jaką jest trekking po dżungli na słoniu.
Także jazda na słoniu oznacza sprawowanie kontroli nad swoim własnym życiem lub emocjami. Wiemy co chcemy osiągnąć i cóż, kontrolujemy sytuację. A jeśli we śnie karmimy słonia, to być może wobec innych przyjmujemy empatyczną postawę. Pomagamy każdej osobie potrzebującej pomocy i cóż, dobro innych stawiamy na pierwszym miejscu.
Tajlandia jest jednym z moich ulubionych krajów na świecie. Podróż do niej jest, jak powrót do domu. To poczucie energii gorączkowych, rozedrganych miast. Kocham to. Uwielbiam to poczucie przygody. Świadomość, że wszystko może się zdarzyć. Odwiedzam Tajlandię od ponad 5 lat i zawsze jestem tak samo zaskoczony. Każda wizyta przypomina mi, jak bardzo ją kocham, pozwala mi dowiedzieć się więcej o kulturze tego kraju i odkryć nowe, ekscytujące rzeczy do zrobienia. Tajlandia jest tak duża, że zapewne zajmie mi to całe życie. Chcę podzielić się z Wami tym, co sprawia, że Tajlandia jest dla mnie wyjątkowa i dać Wam mały przegląd największych atrakcji. Chaotyczna natura Bangkoku Stolica Tajlandii, Bangkok, jest szalonym miastem, w którym obowiązuje błyskawiczne tempo życia. Nie podobało mi się to, kiedy pierwszy raz je odwiedziłem. Hałas, tłumy, upał, zanieczyszczenie i na pozór nieskończona liczba ludzi. Wszystkiego było po prostu za dużo. Ale po jakimś czasie można się do tego przyzwyczaić i przekonać się, jak cudowne jest to miasto. Bangkok jest jak cebula. Istnieje wiele warstw, a najlepsze są miejsca położone z dala od turystycznych tłumów. Oczywiście warto odwiedzić Wiecznego Buddę czy Królewski Pałac. Ale mnóstwo jest tu również mniejszych atrakcji. W Bangkoku nie ma chwili, by nie odbywało się jakieś wydarzenie warte uwagi. Jedzenie jest niesamowite, czy to ze straganu, targu, czy w restauracji z najwyższej półki. Imprezy... cóż, jedna noc w Bangkoku pozwala przekonać się, jak wygląda prawdziwe, szalone życie nocne. Mieszkańcy są tu bardzo przyjaźni, a ze względu na licznych turystów oraz mieszkających tu podróżników i emigrantów jest to bardzo międzynarodowe miasto. Nigdy nie będziesz się tu nudzić. Jeżeli planujesz wyjazd do Tajlandii, koniecznie sprawdź najlepsze oferty na Relaks na tajskich plażach Tajskie plaże i wyspy są jednymi z najlepszych, najczęściej fotografowanych oraz najpiękniejszych na świecie. Obraz jest wart tysiąca słów, a zdjęcia najpiękniejszych zakątków Tajlandii dowodzą, że powinniście odwiedzić Tajlandię. Istnieją tu wyspy zaspokajające rozmaite potrzeby turystów: wyspy imprezowe, wyspy wypoczynkowe, wyspy nurkowe, puste wyspy wypełnione zaledwie kilkoma chatami, wyspy z kurortami, wyspy z ośrodkami jogi, a niektóre z nich łączą w sobie je wszystkie! Z ponad tysiącem wysp do wyboru, zawsze znajdziecie, coś odpowiadającego Waszym potrzebom. Ja polecam szczególnie dwie wyspy, będące moim zdaniem prawdziwym skarbem Tajlandii. Pierwsza z nich to Koh Lanta. To największa tajska wyspa i z całą pewnością jedna z najbardziej urokliwych. Uwielbiam pluskanie się w lazurowej wodzie i leniwy wypoczynek na jej plażach. To fantastyczna opcja po odwiedzeniu Bangkoku i zupełnie inny świat. Wyspę można zwiedzać korzystając ze skutera, ale fantastyczną atrakcją może okazać się także jazda na słoniu! Ultimate paradise – tak przez wielu nazywana jest kolejna wyspa Tajlandii, którą bardzo cenię – Koh Ngai. To rzeczywiście prawdziwy raj. Jeżeli macie w głowie wyobrażenie tropikalnego raju, to możecie być pewni, że po przyjeździe na Koh Ngai, rzeczywistość dorówna waszym wizjom. Ktoś, kto marzy o relaksie na złocistej plaży z piaskiem delikatnym, jak mąka i cudownie ciepłą, turkusową wodą, z pewnością będzie zachwycony. Uwielbiam te chwilę, gdy mogę w końcu wybrać sobie swoją własną, prywatną palmę, rozłożyć się w hamaku i cieszyć się promieniami słońca oraz delikatną, morską bryzą.
Wycieczka objazdowa po najpiękniejszych zakątkach Tajlandii. Wiele niezwykłych miejsc do zwiedzenia. Bangkok, Kanchanaburi z Mostem na Rzece Kwai, ruiny Ayutthaya, rozrywkowa Pattaya, rajskie wyspy Ko Lan i Ko Samet. Wycieczka zgodna z dowolnymi lotami do Tajlandii, w tym z czarterami! UWAGA: 8 noclegów ze śniadaniem + wszelkie transfery
Zapraszam serdecznie do zapoznania się z artykułem autorstwa Mili, lekarza weterynarii z 2-letnim doświadczeniem pracy w Laosie. Mila, dziękuję serdecznie, że znalazłaś czas, by na łamach Somos Dos opowiedzieć o jeździe na słoniach ze swojej, zawodowej Azji Poludniowo-Wschodniej od dawna są bardzo popularnym miejscem do spędzania długich lub krótkich wakacji. Podróżuje się tutaj łatwo, relatywnie tanio i przyjemnie. Ja sama zakochałam sie w Laosie, gdzie od 2 lat pracuję jako lekarz weterynarii. Jako ze Laos to „kraj miliona słoni” (w rzeczywistosci jest ich mniej niż 1000), naszymi pacjentami, pomiędzy domowymi pupilami, sa także.. wspomniane w Laosie zaliczane są do grupy zwierzat udomowionych – niesłusznie. Sa to zwierzęta dzikie, które nigdy nie zostały poddane procesowi udomowienia. Do niedawna były głównie wykorzystywane do pracy przy wycince lasu. Obecnie coraz częściej pracują w branży słoniki odbiera się matce, by – zadając im ból – „złamać im ducha” /Jazda na słoniu/ Niestety, dla wiekszości słoni przebranżowanie nie wyszło wcale na lepsze. Dźwiganie drzew zostało zamienione na dźwiganie turystów. Łańcuchy i techniki poskramiania (czy też raczej „łamania ducha”) postaly niezmienne – wciąż wykorzystuje się starch i ból jako metody motywacji. Jak to jest więc z tymi słoniami na wakacjach? Kto nie chcialby, bedac w Tajlandii czy Laosie, zrobic sobie fotki z tym pięknym olbrzymem? Wstawić na insta, na fejsa, pochwalić się rodzinie i znajomym? Wydawać się to może niewinne, nikogo nie krzywdzace. Ale pamietajmy, że wchodzac w kontakt z egzotycznymi zwierzetami nawet tylko na wakacjach zostawiamy swój ślad. Róbmy to więc rozsadnie, nie przydając cierpienia zwierzętom… zwłaszcza (o ironio) w krajach buddyjskich. Przylatujac do Tajlandii już na lotnisku w Bangkoku czy Phuket jestesmy kuszeni możliwoscia spędzenia dnia na grzbiecie słonia, zostania mahoutem (opiekun/trener) czy uczestniczenia w przedstawieniu cyrkowym. Wiekszość z nas rozumie, że cyrk ze zwierzętami niekoniecznie jest rzeczą humanitarną, ale co złego jest w jeżdżeniu na słoniu? Oferty zachęcają najczęściej do odwiedzenia tak zwanych „elephant camps”. Oferowane tam spotkania ze słoniem obejmują przejażdżki na słoniu, słoniowe wystepy, słoniowe malowanie obrazków i inne nienaturalne sztuczki w wykonaniu naszych bohaterow. Niestety, wyżej wymienione atrakcje przyczyniają się do wymierania gatunku, napedzają nielegalny handel dzikimi zwierzętami i nie zapewniają zwierzętom minimum dobrostanu (czesto także oferując niegodziwe warunki pracy opiekunom słoni). Wróćmy jednak do tematu przejażdżek. Wydawać by się mogło, że te olbrzymie zwięrzeta są do tego stworzone. Nic bardziej mylnego – nie sa. Anatomia słonia nie pozwala na beztroskie noszenie cieżkich przedmiotów na ich grzbiecie (np. siedzisk dla turystów. .Niestety powoduje to ból i schorzenia kregosłupa. Organizacja World Animal Protecion wydała raport dotyczący warunków utrzymania słoni w ośrodkach turystycznych w Tajlandii. Dowodzi on, że 80% zwierzat utrzymywane jest w skrajnie niewłaściwych warunkach. 15% ośrodków zapewnialo „nieco lepsze” warunki, lecz wciąż dalekie do akceptowalnego minimum. Słonie w takich miejscach spedzają wiekszość swojego dnia, często na krótkim (nie dłuższym niż 3m) łańcuchu lub po prostu w klatkach, nie mając możliwości socjalizacji z innymi osobnikami swojego gatunku. Trzeba przy tym pamiętać, że słonie to bardzo towarzyskie stworzenia. Do tego także nie mają możliwości rozwijania swych innych naturalnych zachowań. Dzień wypełniają im godziny pracy dla turystów – noszenie ich na grzbiecie lub pokazy. Opieka weterynaryjna jest bardzo ograniczona lub czesto nie istnieje. Zwierzeta cierpią na niedobory żywieniowe, wykazuja stereotypie (bezcelowe powtarzanie tej samej czynnosci jako reakcja na stres), cierpią na choroby kończyn i wreszcie przedwcześnie umierają. Czy jest alternatywna? ośrodki, które stawiają dobro swoich podopiecznych na pierwszym miejscu. Stworzone przez ludzi z pasją (nie do pieniądza), którzy czują i kochają swoją pracę. Są to miejsca które ratują słonie z typowych „elephant camps”, współpracują z lokalną społecznością, tworzą miejsca pracy dla mahoutów (czesto wykupiony słon przechodzi do sanktuarium razem ze swoim opiekunem, z którym spedził całe życie). Zapewniając słoniom dobre warunki do życia i socjalizacji, tworzą programy porozumiewają się ze sobą dźwiękami o bardzo niskiej częstotliwości, niesłyszalnymi dla ludzkiego ucha. /Jazda na słoniu/ Jednymi z takich miejsc są Mandalao Elephant Conservation (Luang Prabang, Laos), oraz Elephant Conservation Center (Sayabouri, Laos). Miejsca jak te wyróżniają się zasadą ‚no riding‚ – takich ofert powinniśmy szukać na azjatyckich wakacjach. Jeśli będziecie w Laosie koniecznie odwiedźcie jedno z nich. Zwierzęta nie są więzione i zmuszane do pracy. Umożliwia się im jak najwięcej czasu na socjalizację i zabawę, ot po prostu na bycie słoniem. Samice mają czas aby zajść w ciążę i odchować młode. Zachowany jest balans pomiędzy pracą z turystami, a „życiem prywatnym” słoni. Odwiedzający mają okazję obserwować naturalne zachowania słoni, pojść z nimi na spacer (w przepięknych okolicznościach przyrody!), a także wiele się nauczyć. Pracownicy posiadają szeroką wiedzę i chetnię się nią dzielą. Jest czas, aby zaprzyjaźnić się ze słoniem, podzielić bananem i zrobić sobie zdjęcie. Jest to niezwykłe doświadczenie dla oka i ducha. Świata nie zmienimy w jeden dzień, ale w naszej mocy jest wybór. Jeśli tylko zechcemy, możemy doświadczać Azji w niekrzywdzący dla nikogo sposób. Post scriptumO jednym z Elephant Camps, gdzie szukałyśmy wraz z Gają bezpłatnego wolontariatu wspominam we wpisie pt. Co zobaczyć w Chiang Mai z także do rzucenia okiem na poniższe artykuły/filmy:Katarzyna Boni – „Zlamane dusze” – artykul, GWJak trenuje sie slonie? – material video, youtubeNielegalny handel sloniami. – materialy video, youtube
"Czy wiesz, że jazda na słoniu wyrządza krzywdę tym łagodnym olbrzymom?" - napisała grupa na Instagramie i opublikowała zdjęcia, na których widać m.in. zmiany w kręgosłupie zwierzęcia - to efekt wieloletniej eksploatacji. Jazda na słoniach to popularna forma rozrywki oferowana przyjezdnym w Tajlandii. Takich miejsc jest w kraju wiele.
Miało być pięknie. Miało być przyjemnie. Miało być ciekawie. Miałyśmy siedzieć sobie na burcie, oglądać laotańskie góry i wpatrywać się w zawiły nurt Mekongu. Miało być jak w raju, a było jak w po w Chiang Mai zaczęłam nieśmiało orientować się, jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem. Wszystko wskazywało, że przyjdzie nam wybrać przejście północne Chiang Khong – Ban Houayxay, z tamtąd autobusem, szybką łódką lub wolną barką – udać się do Luang Prabang. Z tych opcji wybraliśmy w naszym mniemaniu najciekawszą – czyli dwudniowy spływ barką po Mekongu, co w tajskich agencjach kosztowało od 1600 do 2300 bth za osobę (transport z Chiang Mai do granicy, z granicy na przystań i bilet na łódz w wersji podstawowej do rozbudowanej o posiłki i noclegi). Wg naszych wyliczeń wersja podstawowa kosztowała nas 1080 bth (130 autobus do autobus do Chiang Khon+60 transport hostel-granica+27 tuktuk z granicy na przystan+800 koszt slow boat po przeliczeniu z kip na baty)Ceną nie przejęłam się specjalnie, bo wiadomo, że agencje muszą zarobić. Moje doświadczenie podpowiadało mi także, że nie jest to ani takie trudne ani niebezpieczne, jak agencje głoszą. Byłam pewna, że można kupić bilet na miejscu, w dniu wypłynięcia albo maks na następny dzień (agencja: konieczne kilkudniowe wyprzedzenie), a transport, nocleg i posiłki, który były w cenie agencyjnego biletu jestem sobie w stanie zorganizować niskobudżetowo więc jak rzekłam, tak uczyniłam – i teraz szczegółami pt. jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem się z Wami dzielę:1. Bilet autobusowy Chiang Mai – Chiang Rai – 130 batów, czas przejazdu ok 4h., linia: Greenline, odjazd z Arcade Bus Station. Uwaga! Bilet zarezerwujcie/kupcie z wyprzedzeniem. Trasę tą, na dzisiaj obsługuje tylko jeden przewoźnik, kursów jest mało, pierwszy rusza o g 9 am, ostatni odjeżdża o 5 pm. Przyszłam z półgodzinnym raptem wyprzedzeniem i okazało się, że biletów już nie ma. Podobnie zdziwił sie Niemiec, który stał przed nami. W związku z tym zmuszone byłyśmy spędzić dodatkową noc w Chiang Mai. Polecam duży, nowy, biały Y House po prawej stronie Świątyni. Pozostałe gueshousy mają taka samą cene za pokoj (500 bathów), wg mnie gorszy standard. Chodziłyśmy szukając tańszej opcji, ale miejscowi twierdzili, że nic w okolicy nie ma. Nocleg w okolicy dworca autobusowego, Chiang Mai, Thailand /Jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem/Kłamali niestety. Idąc rano po śniadanie, przy głównej ulicy stał sobie, doskonale widoczny z płyty dworca hostel, w ktorym pokój kosztował 250 bth. Nam w sumie wyszło na to samo, bo Florian też był na niskim budżecie, wiec połączyliśmy siły i wzięliśmy pokoj w Y House. Niemniej jednak rano, gdy zobaczyliśmy, że istnieje opcja o połowę tańsza, oboje zgrzytnęliśmy w okolicy dworca autobusowego, Chiang Mai, Thailand /Jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem/Wiedzone chęcią obejrzenia Białej Świątyni, zostałyśmy w Chiang Rai na jedną noc. Polecam Bus Station 1 Hostel – dosłownie 300 m od dworca. Cena za dormi – 100 bth. W tym hostelu zalecam zaklepanie dormi – było full (dobra cena+bliskość dworca). Tradycyjnie sprawdzcie, czy nie ma pluskw – my nie sprawdziłyśmy i rano tego żałowałyśmy. Wszędzie sprawdzajcie nocleg pod kątem pluskw. Niestety bywają nawet w dobrych hostelach/hotelach, a nawet w pociągach i autobusach. O moich pierwszych doświadczeniach z pluskwami pisałam Chiang Rai – Chiang Khong – lokalny autobus – 65 bth, odjeżdża co pół godziny. Jedzie się ok 3h. Może Was wysadzić na krzyżówce do mostu przyjaźni, skąd można spokojnie powędrować na granicę, lub przejechać tuk-tukiem za jedyne 20 bth za osobę. Tuk-tuki czekają tam na Noclegi po stronie tajskiej sa zdecydowanie tańsze niż po laotańskiej. Ponieważ miałyśmy w planach poranną wędrówkę do granicy, zatrzymałyśmy się w Maleehouse Hostel. Polecam zdecydowanie. Czyste dormi w nieco góralskim stylu (100 bth), supergorąca woda w dużej łazience, miło, przyjaźnie. Na miejscu można też zjeść (Malee prowadzi restaurację), natomiast ceny za posiłek zaczynają się od 60 bth. Niemniej jednak, jeśli wrócicie do drogi i pójdziecie w lewo, dwie przecznice dalej traficie na domową, lokalną restauracyjkę, która serwuje obłędny pad thai za jedyne 30 bth. Był tak pyszny, że zapobiegawczo kupiłam dwa na kolejny dzień, przechowując je u Malee w lodówce. Zdecydowanie doradzam kupić jedzenie na spływ po tajskiej stronie. Trochę jest tachania, ale zapewniam Was, że ceny w Laosie do przyjaznych nie dysponując jeepem odwozi ludzi na granicę. Usługa ta kosztuje 60 bth za osobę, wyjazd (granicę otwierają o 8 am). Ostatecznie moje plany pójścia na granicę rozpierzchły się rano. Ja jak zwykle wstałam o ale Gajce, która dość późno zasnęła, postanowiłam tego oszczędzić. Wyasygnowałam więc kasę i wraz z Malee pojechałyśmy na granicę. Juz na miejscu okazało się, że na pace nie ma mojego diablito – z mojej winy. Malee wróciła pod Guesthouse, zabrałyśmy diablito i po raz drugi wróciłyśmy na granicę. Kochana, nie chciała za to ani Na granicy kolejna niespodzianka. Otóż przed bramkami siedzi sobie pan w uniformie strażnika i kasuje po 100 bth. Chwilę mi zajęło, zanim pojęłam, że miły pan ściąga haracz, ale tylko od tych, którzy zgubili magiczną karteczke arrival/ Za chwilę kolejne zdziwienie. Po podbiciu paszportu każą ustawić nam sie w kolejce, do miejsca, które trochę wygląda jak okienko w banku. Znowu chodzi o płacenie jakiejś kasy. Jakiej, do cholery? Okazuje się, że należy przymusowo kupić bilet na autobus kursujący po moście przyjaźni za jedyne 20 bth od osoby. Nie ma możliwości przejścia go pieszo (!!!) W okienku można też wymienić baty na nowiutkie dolary, by zapłacić nimi za wizę po laotańskiej stronie. Nas, Polaków, obowiązuje opłata wysokości 30 USD/wizę. Różne narodowości mają różne Wysiadamy po laotańskiej stronie. Szybko wypisujemy karteczki arrivalowo-departurowe, dodajemy po jednym zdjęciu, wpłacamy mamonę i po 5 minutach dostajemy paszporty ze świeżutką wizą. Dodatkowo Gajki wraca z pachnącą Musicie zapłacić tuktukowi 100 bth/osobę za dowóz do przystani. Jest do niej kawał, piechotą nie da rady. Łódka odpływa – am, generalnie jak jej się slow boat. Ban Houayxay, Laos /Jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem/8. Bilet kupujecie na miejscu. Nie spodziewając się podstępu nie przeliczyłam sobie batów na kipy, i zapłaciłam słone 500 bth za jeden odcinek, zamiast 105 tyś kip. Płaccie w kipach więc, nie dajcie sie zrobić w bambo, bankomat jest na granicy, a potem w kilku miejscach po drodze, spokojnie jest gdzie wybrać. Ja na szczęście zapłaciłam tylko za pierwszy odcinek, do Pakbeng , potem już mądrzejsza o spostrzeżenie płaciłam w kipach. Za pierwszy odcinek nie płaciłam też za Gaje, ale podejrzewam, że to wyszło niechcący – poszłam sama do kasy i jak zawsze kupiłam bilet dla jednej osoby, a na łódce nikt potem nie sprawdzał. Zdziwiłam się natomiast bardzo, jak zażądano ode mnie opłaty za dziecko dzień później (na drugi odcinek bilet kupuje się juz na łódce, w trakcie rejsu, 105 tyś kip) – z czego wnioskuję, że za dziecko też się płaci pełną opłatę. Ja odmówiłam, ale to akurat związane było z warkunkami rejsu – drugiego dnia zmieniono nam łódkę na mniejszą, w związku z czym brakło dla nas miejsc siedzących w części turystycznej i wylądowałysmy z Gają na podłodze za maszynownią, w grupie koczujących tam Laotańczyków. W teorii powinniście być godzinę przed wypłynięciem łódki (my nie byłyśmy). Na pierwszy odcinek miejsca w łodzi są numerowane (nasze nie były), natomiast na drugi dzień miejsce musicie sobie wywalczyć sami (dosłownie – w naszym przypadku było więcej ludzi niż miejsc – więcej o tym pisze TU) Bagaże lądują w luku lub za maszynownią, gdzie koczują też Laotańczycy (na dziobie, na rufie, lub w pomieszczeniu obok maszynowni. Nielicznym tylko udaje się go zatrzymać, więc przemyślcie bagaż podręczny w kontekscie prowiantu, napojów tudzież ubrań. Na łodzi jest WC (bez papieru) oraz bar (nie polecam – zupki chińskie, chipsy, piwo – wszystko megadrogie)Rejs slow boat na trasie Ban Houayxay – Luang Prabang, Laos /Jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem/9. Pakbeng, czyli wieś w której zatrzymujecie się na nocleg jest pułapką turystyczną. Jeśli nie masz swojego namiotu, musisz znaleść nocleg. Wszyscy twierdzą, że z noclegiem nie ma problemu i ja to potwierdzam. Na nadbrzeżu już obskakuje turystów grupa naganiaczy, która oferuje noclegi w kosmicznych cenach. Nas interesował nocleg w cenie max 40 tyś kip. Przeszliśmy rząd naciągaczy, którzy koniecznie chcieli nam sprzedać za więcej, po czym weszłyśmy we wioskę. Przeszłyśmy kawałek w górę, po czym uprzejmi ludzie, słysząc jak z uporem mówimy 40 tyś kip, pokierowali nas do prostego, drewnianego hosteliku, (Vatsana Guesthouse) gdzie bez problemu dostaliśmy pokój z wygodnym, małżeńskim łóżkiem i netem za wyżej wymienioną Guesthouse, Pakbeng, Laos /Jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem/Jedzenie to kolejny balet. Posiłki w restauracjach zaczynają się od 20 mil kip wzwyż, noga z kurczaka na straganie – 15 mil kip, pół starej, francuskiej bagietki z sałatą i odrobiną mięsa i pomidora – 20 mil. Gorąca woda jest na szczęście gratis, tak więc raniutko zaparzyłam sobie moją Neskę z połową mleka za jedyne 5 tyś kip, a drugą połowę spałaszowała Gaja wraz z Ostatnia niespodzianka czeka na Was już po przypłynięciu do Luang Prabang. Otóż znów trzeba zakupić bilet w cenie 20tyś kip/osoby na tuktuka do centrum. Jako że my wysiadłyśmy z łodzi ostatnie, wszystkie tuktuki już odjechały, został tylko jeden, który oświadczył, że pomimo posiadania biletu i tak nas nie zawiezie, bo mu sie nie opłaca. Robiło się ciemnawo już i niemiło, i dopiero interwencja przejeżdzającej na rowerach grupy Francuzów zmusiła kierowcę do zawiezienia nas na miejsce. Tak więc czuj duch – w grupie siła. Z technikali – po kilometrze piechoty dochodzi sie do głównej drogi i tam można łapać stopa do Luang Prabang. Miałyśmy to na uwadze, zastanowiając sie, jak wydostać sie z tej zakichanej przystani o się w The One Hostel. Nie polecam. Na zdjeciach ładny, w środku ładny, ale nigdzie jakoś nie pisze (a może pisze, ale ja nie doczytałam), że na 12 osób w dormi przypada JEDNA łazienka (czyli ubikacja, prysznic i umywalka). Możecie sobie więc wyobrazić poranny i wieczorny ablucyjny cyrk. O innych niedogodnościach owego hostelu nie scriptumNo, to by było tyle. Życze Wam przyjemnej podróży i wspaniałych wrażeń ze spływu po Mekongu. Dodatkowo życzę Wam ciepłej pogody i sprawnego silnika w barce, ale o tym jest już w następnych odcinkach (otworzysz je TU). No i – jeśli odkryjecie inne kruczki/zależności/zaskoczenia – proszę, nie omieszkajcie sie podzielić nimi w komentarzach, tak by podróżująca brać przebyła tą drogę bez niemiłych Laos /Jak przekroczyć granicę Tajlandii z Laosem/
Sahi1Pi. n5fjkv8rf1.pages.dev/188n5fjkv8rf1.pages.dev/121n5fjkv8rf1.pages.dev/18n5fjkv8rf1.pages.dev/101n5fjkv8rf1.pages.dev/16n5fjkv8rf1.pages.dev/156n5fjkv8rf1.pages.dev/325n5fjkv8rf1.pages.dev/242n5fjkv8rf1.pages.dev/344
jazda na słoniu tajlandia